poniedziałek, 25 sierpnia 2014

I know that we will catch infinity on the run.

Hej dziubaski! ;) Do końca wakacji już nam bliżej niż dalej, Jeanette tradycyjnie nie ma nic - ale na razie się tym nie martwię i cieszę buziaka słońcem(ostatnio rzadkim) i wolnymi dniami. Ostatnią notkę skończyłam na powrocie z Włoch, co wydaje się dosyć odległe, a przecież później również się działo. :D Czas upływał mi pod znakiem dobrych książek, filmów i moich ukochanych malin. Odkrywałam uroki wsi(lepiej późno niż wcale ;p) - uczyłam się jeździć na traktorze(mój tata mówiący: "tylko błagam cię, nie zwiń ogrodzenia" - ach to zaufanie :D). Znalazłam też chwilę dla przyjaciół i na wolontariat. Wzięło mnie też na wspomnienia i w ten sposób odnalazłam mnóstwo genialnych tekstów. Choćby nasz sor od polskiego: "Ale wam sorka romantyczne tematy na fizyce wymyśla... Księżyc - towarzysz Ziemi." Albo na biologii, sorka jak zwykle dyktuje wszystko jak z karabinu, ręka mi odpada, a ona: "To bardzo ważne jest!" Ja: "Super. -,- To chciałabym to NAPISAĆ!" Pamiętam, że z Mariką byłyśmy wtedy tak padnięte i zdenerwowane, że przez resztę lekcji zamiast notować, śmiałyśmy się w akcie desperacji. ;p No ale wracając do wakacji - po powrocie z Italii i miesiącu niewidzenia się z moimi dziewczynami, zebrałyśmy tyłeczki i pojechałyśmy na Carnaval Sztuk-Mistrzów. Wiecie – liny między budynkami, żonglerka, klauni, akrobaci – miasto zamienia się w prawie cyrk. ;) Jedyny minus, że żeby coś zobaczyć, to musisz w danym miejscu stać pół godziny wcześniej, a i tak nie masz gwarancji, bo potem to chyba tylko z drabiną. No chyba, że masz 2 metry wzrostu, Jeanette posiada tylko coś około skromnych 165 cm, więc mimo wyciągania szyjek i gotowości do włażenia na lampy, obejrzałyśmy max 3 występy i tylko jeden w całości, bo Mariczka mówiła, że była dzień wcześniej i panowie byli świetni.(Okidok – „Slips experience” jakby ktoś miał ochotę poszukać zespołu na youtube ;p) W skrócie – dwóch panów, którzy momentami są tak „głupi”, że aż śmieszni, jeden z nich chyba grał małpę, ale trudno było wywnioskować, za to niektóre akrobacje – no naprawdę wow. Przy okazji spotkałyśmy znajomych w tym Majsterka, który przez następne dwa tygodnie mnie przepraszał, że mnie na początku nie zauważył, o takie miał wyrzuty sumienia. Tylko mnie dobił, bo w tym roku już nie będzie w grupie na angielskim, chyba się z dziewczynami zapłaczemy za naszym rodzyneczkiem, kto nas będzie tak rozbawiał? ;c Poza tym „uwielbiam” zakładać spódnicę – wtedy możecie mieć pewność, że to będzie baaardzo wietrzny dzień, Marylin Monroe na porządku dziennym i nie wiadomo, z której strony trzymać. :D Wtedy był jeszcze czas upałów, więc wybrałyśmy się nad zalew, a ściślej mówiąc na baseny(trochę taki aquapark) nad zalewem. Połowę czasu Jeanette przespała, ale moja gruba warstwa filtru pozwoliła mi nie gubić skóry po raz drugi, dziewczyny nie miały tyle szczęścia. Tańczyłyśmy zumbę – byłyśmy beznadziejne, hity puszczała Eska i było słonecznie i sympatycznie. Oczywiście my i nasze szczęście – nie mogłyśmy potem znaleźć wyjścia i przystanku, a gdy w końcu odnalazłyśmy, to nie przyjeżdżał autobus – tradycyjnie wszystko w biegu. ;p Potem były urodziny Aneci – pojechałyśmy na „Step up” i się zakochałam. <3 Nie wiem, czemu wcześniej nie oglądałam żadnej części, ale nadrobiłam. Aż chce się tańczyć! :) Znalazła się również chwila dla Karoli(właściwie jej malin xd). Z Karoli się zrobiła teraz piekareczka – tarty, ciasta, ciasteczka to jej specjalność(aż żal, że nie jem cukru, ale z miłości do mnie Karolcia zrobi dodatkową specjalizację w wypiekach bezcukrowych – tort na 18nastkę obiecany ;D). Była też chwila z Paulą, ale zdecydowanie za krótka jak na ponad dwa miesiące niewidzenia się. Ech, ciężkie to nasze życie. ;)  Poza tym nasz wolontariat ostatnio tętni życiem – spotkań i akcji nie ma końca. Była inauguracja biegów sponsorowanych, na którą zaciągnęłam(nie to, żeby się specjalnie opierała ;p) Karolę. Bieganie to nie jest moja domena – szczególnie kiedy biegniesz z brzegu w odblaskowej kamizelce, bo jesteś „strażą”, robisz fale, krzyczysz hasła i machasz do ludzi. Moje płuca chyba nie lubią takich sprawdzianów, a moja kondycja jest w opłakanym stanie. I tak podziwiam Sylwię, która biegła w polarowym stroju łosia i krzyczała przez megafon, ta to ma energię. Do tego część z nas miała śmieszne gadżety – czapki, nosy, korony, kwiatowe łańcuchy – naprawdę byliśmy widoczni. Potem zaczęliśmy kolejną akcję inspirowaną Dubajem. :D Ludzie kupują gwoździe, wbijają je w wyznaczone miejsca w ścianę, a potem powstanie obraz, a wszystko na wyprawki dla dzieci. Ogólnie jest super – bo wszyscy wolontariusze są wspaniali, bo człowiek czuje się potrzebny i choć ludzie reagują różnie(są chwile, że naprawdę w nich wątpię – jak trzymasz puszkę to już w ogóle masakra, uciec od ciebie jak najdalej, a spróbuj dać DARMOWY balonik i od razu: „oddaj to pani”, a dziecko ma łzy w oczach, bo przecież dostało – no ale takie kwiatki też się zdarzają, chociaż my przecież nikogo do niczego nie zmuszamy albo podchodzą tylko po to, żeby się z tobą pokłócić i wyprowadzić cię z równowagi, a ty cały czas się musisz uśmiechać i chociaż krew cię zalewa, to być opanowanym), to są naprawdę cudowne momenty. Trafił się chłopczyk, który wpadł w trans przybijania gwoździ i potem musieliśmy je wyjmować. Raz stałam w deszczu z puszką i jeden chłopak z autobusu cały czas do mnie zacieszał. Albo podszedł do nas typowy pan z pod sklepu i prowadził z nami miłą dyskusję, by na koniec wrzucić nam kilka grosików. Ale i tak najlepsi byli Francuzi – podeszło ich trzech, wrzucili euro i potem jedna z wolontariuszek im pokazywała, co mają zrobić z gwoździem. ;p Następnie się pytali, co będzie przedstawiał nasz obrazek, nasza koordynatorka zaczęła im tłumaczyć, a jeden z nich do koordynatorki(Asi): „Piękne świnie”. My w śmiech, jego koledzy też, a on zawzięcie powtarza, Asia się go pyta, czy wie, co to znaczy i mu tłumaczy. Jak się okazało, chciał powiedzieć: „Piękne włosy”. Śmiałam się potem do Asi, że dostała komplement życia. xd No a potem przyszedł czas na Werki urodziny. Mieliście kiedyś urodziny-niespodziankę jak z amerykańskich filmów? Nie? Ja też nie, ale Wera miała. Zebraliśmy się wszyscy, Werę zabrała mama(podobno była o to wojna, bo Wera była pewna, że ja z Mariką przyjedziemy, ale jak po 16 nie dostała telefonu, to zaczęła wątpić)i zaczęły się przygotowania. Nie ma to jak robić sobie zdjęcia w domu Wery bez Wery. ;p Kiedy solenizantka przyjechała, a my wypadliśmy na nią zza krzaków, to jej mina była bezcenna. I jej pytanie: "Skąd was tyle?!” No ale było cudownie – grill, wygłupy, tańce, disco polo, trampolina. Zintegrowaliśmy się z ekipą Wery i zgodnie chcemy powtórkę, o ile nasza gospodyni nas przyjmie. ;p Dawno się tak świetnie nie bawiłam, ale i tak najwspanialsze w tym było to, że Weruś była szczęśliwa. No i Wera: „Czemu mi nie powiedzieliście? Lepiej bym się ubrała i uczesała…” J: „Tak, Wera. Mieliśmy ci powiedzieć: ubierz się jutro ładnie, uczesz i najlepiej wyjdź z domu o 15, bo masz imprezę niespodziankę.” Wiecie co? Moja mamcia jest genialna. Dzwoni jej komórka: „Mamo! Telefon!” M: „Do mnie? o.O” I już wiem, po kim mam nieogar. Dobra, papa, buziaków sto dwa, pamiętajcie, że was kocham! ;*
Wery tort taki piękny. I ten moment, kiedy zdajemy sobie sprawę, że nie mamy świeczek. ;p Ale daliśmy radę. :D
Chyba znów odkryłam w sobie miłość dla OneRepublic. OneRepublic - Burning Bridges "Nie wypełnisz pustych przestrzeni fikcyjnymi miejscami, zmyślone twarze w niczym nie pomogą... Wciąż biegnę, buduję mosty, których nigdy nie chciałeś... W poszukiwaniu mego serca..."

Au revoir. xoxo

PS Doszłam do wniosku, że moje życie bez siostry byłoby strasznie nudne. ;)
PS2 Widziałam moje podręczniki, pozdrawiam łacinę, tyle niezrozumiałego bełkotu dawno nie widziałam – nazw wszystkich mięśni nie znam po polsku, ale po łacinie za rok wam wymienię.
PS3 Kolejny rok zapowiada się tak interesująco, że chyba nie starczy mi doby, ale mój nowy sor od historii >>>> Podteksty o staniku i chowaniu w nim cukierków na zastępstwie, bezcenne i do tego jest taki wyrozumiały. ;3
PS4 Zazdroszczę ludziom tych wszystkich letnich festiwali – Wooda itd., za rok nie odpuszczę, no po prostu nie. xd

wtorek, 12 sierpnia 2014

You can’t choose what stays and what fades away.

Niestety, nie możemy wybierać, co zostaje, a co przemija, a szkoda - naprawdę szkoda. Dawno nie witałam się z wami po francusku, a więc bonjour(co prawda mamy wieczór, ale to nic kochani, to nic)! Pora na coś letniego i na opis wakacyjnego nicnierobienia w autorskiej wersji Jeanette. A w ogóle to zapomniałam wam powiedzieć(to jeszcze czerwcowe), że byłam jako wolontariuszka na Święcie Chleba - plus był taki, że z Mariką dostałyśmy darmowe cukierki i gorącą herbatę, bo było zimno strasznie, ale uratowałam paluszki Mariki, pożyczając jej... rękawiczki! Przezorny zawsze ubezpieczony, nawet w lecie(ot takie cienkie, jesienne - nie moja wina, że w drodze z dworca o 7 rano marzły mi łapki ;c). No i muszę wam opowiedzieć o geniuszu Mariczki - jesteśmy z Werą na spacerze, siedzi jakiś facet na murku, M.: "To jest bezdomny, czy po prostu sobie wyszedł z domu w piżamie i bez butów?" No kocham. Kończę dygresję, wracając do notki, zakończył się rok szkolny, zakończyło się bycie zagubionym pierwszaczkiem i przyszedł czas na wyczekiwane przez 10 miesięcy wakacje. *.* Jak już ostatnio wspominałam zakończenie było pełne wzruszeń - bo wychowawczyni była z nas dumna, bo nasza najlepsza pani Irenka ze sklepiku poszła na emeryturę i śpiewaliśmy jej 100 lat i mnóstwo innych drobiazgów. Wracałyśmy autobusem z takim przemiłym kierowcą, który się pytał, czy paski się szykują na świadectwach czy raczej tylnych częściach ciała. ;) Po południu dziewczyny pojechały nad jezioro z wolontariatem, a ja zostałam, by w końcu zacząć się szykować do Włoch. Powolne pakowanie walizek, robienie list i zakupów, ściąganie muzyki do 2 nad ranem i wstanie o 5, by 3 lipca razem z Karolą wyruszyć w podróż. Na dworcu pierwsze niepokoje - gdzie ten autobus, którzy ludzie jadą z nami itd., itd.  Okazało się, że są jeszcze 2 dziewczyny z naszych okolic. Potem słuchanie muzyki i droga, droga, droga. Następnie przesiadanie się ludzi z jednego autokaru do drugiego i już prosto na Mediolan. My z Karolą chyba 4 razy zmieniałyśmy miejsce. W międzyczasie przystanek przy granicy na obiadokolację. I tam całkiem przypadkowo(jak się potem dowiedziałam - bo sympatycznie wyglądałam) poznałyśmy naszą późniejszą towarzyszkę - Paulę. :D Cała noc w autokarze - nogi popuchnięte, ale: jesteśmy w Mediolanie! Zwiedzanie, przewodnik beznadziejny, pogoda też - deszcz pada, wszyscy głodni. Jeanette dziwi się wszędobylskim jeżdżącym kolejkom, a wokół Afroamerykanie wciskają nam "niby-darmowe" bransoletki. Dziewczynki to najlepsze projektantki ever, za krótkie spodnie do kościoła? Od czego są swetry i kurtki! Minuta i spódnice gotowe, geniusze! Wieczorem pyszna pizza - wreszcie czuję Włochy. Następnie czas wolny - kolejny już tego dnia, na pierwszym poszłyśmy grupą pod jakiś łuk i robiłyśmy prawie oscarowe selfies, na drugim - wzięłyśmy przewodnik(właściwie Ania wzięła) i ruszyłyśmy w poszukiwaniu da Vinci, z pomocą miłych Włochów(którzy za nic nie chcą rozmawiać po angielsku) dotarłyśmy do kościoła, który był już zamknięty, w drodze powrotnej zgubiłyśmy Martę, ale wszystkie jakoś dotarłyśmy. Potem hotel, w pokoju ja, Paula i Karola, ciepłe prysznice i w końcu ogarnął nas sen. Przywitał nas poranek i wyruszyliśmy do Bolonii, gdzie widziałam jakąś starą salę służącą do sekcji zwłok, potem piękna Florencja - tym razem już słońce. Pani przewodnik mówiła cudownie po polsku, kupowanie pocztówek zalicza się do moich ulubionych zajęć, widzieliśmy "Dawida" i "Narodziny Wenus", dziewczyny objadły się lodów, ja napatrzyłam na owoce i to był kolejny dobry dzień. Niedziela to wizyta w Watykanie - modlitwa z papieżem, nieważne, że nic nie rozumieliśmy, to cudowne przeżycie, potem spotkanie znajomej - nagle, na Placu Św. Piotra i kupowanie różańców. Kolejnym punktem był Rzym - koloseum i forum romanum wreszcie nie na zdjęciu w podręczniku, ale wszędzie remonty i to było smutne ;c. Nasze zdjęcia ze Schodów Hiszpańskich są po prostu... *.* Następny dzień to Klasztor św. Benedykta i Monte Cassino. Inne spojrzenie na patriotyzm... No i spotkanie z Polakami też było. I parędziesiąt ostrych zakrętów i Karola zapinająca pasy, bo znając nasze szczęście... Po południu przeprawa na Półwysep Sorrento i zaczęliśmy plażing, smażing, opalażing. W pokoju znowu we 3. Cały czas się coś dzieje. Dużo śmiechu - ja i Karola "rozsławiamy" nasze okolice i jest fajnie. Tłumaczyłyśmy Pauli, jak kosić zboże, bo ona żyła jeszcze w czasach, gdy w polu pracują konie i kosy, ależ się zdziwiła, że istnieje coś takiego jak kombajn. ;p Ja robiłam za pielęgniarkę, bo Karolcia zapomniała się posmarować filtrem. Za to ja wyglądałam, jakby mi mama dwa razy żelazkiem przyłożyła, miałam takie 2 cudowne ślady na żebrach - dziewczyny się śmiały, że mogę za kostuchę robić. Do teraz mi skóra na nogach schodzi. Kochana Marta wyciągnęła mnie na imprezę w hotelu czyli 18nastkę jakiegoś Włocha, bo zaprosił cały nasz obóz. o.O Długo tam nie byłyśmy, mecz był ważniejszy. xd Mieliśmy też rejs na Capri, który był straszny - tak bujało, a ja mam chorobę morską, pozdrawiam. W drugą stronę poszłam spać. Poza tym wchodziliśmy pod jakąś ogromniastą i stromą górę, żeby popodziwiać starożytny burdel - ja na koturnach i w sukience - w sam raz na przechadzki, pozdrawiam again - nic tylko Alpy jeszcze zdobywać. Dobrze, że Klaudia mi towarzyszyła, byłyśmy takie zawzięte, że obie w równie cudownych strojach poszłyśmy do fakultatywnej jaskini i oglądać łuki skalne - o dziwo skończyło się bez odcisków, ale nie miałam nawet sił na plażowanie i tylko moczyłam z Martą nogi. Plaża była kamienista i nie mogłam wrócić na koc - robiłam dwa kroki i mówiłam, że dalej nie pójdę. ;p Włosi musieli mieć polewkę. Była jeszcze wycieczka na Wezuwiusz - nikt nam nie powiedział, że tam będzie tak zimno. Wszyscy krótkie spodenki, rękawki albo ich brak i jazda. Dobrze, że Marta poratowała obóz watą - bo inaczej skończyłoby się zapaleniem uszu u wszystkich. Potem były Pompeje - piękne i szokujące jednocześnie, bo przecież to miasto kiedyś żyło... W końcu przyszedł czas na pakowanie, a to było wyzwanie - 2 noce mieliśmy spędzić w autobusie, więc trzeba było myśleć na zapas. Szło opornie, Paula śpiewała: "Przeżyyyyyj to saaam!" i było naprawdę śmiesznie. Jeszcze przybyła Marta i mówi, co ze sobą zabiera, ja: "Marta, ile ty masz tych bluzek?<na podróż> 5? o.O" M: "Jak 5! 10! <ona myślała, że o cały obóz chodzi>" Następnego dnia czas szybko mijał i wyruszyliśmy do Wenecji. Po drodze zahaczyliśmy o Rzym - miała być Bazylika św. Pawła za Murami, ale akurat zamknęli ją pół godz. wcześniej niż powinni, więc mieliśmy joke: "Bazylika św. Pawła za kratami". O 2 w nocy postój, bieganie po stacji benzynowej, siedzenie na krawężnikach, Paula wcinała loda, ja nie mogłam spać - zresztą jak połowa ludzi, więc jak się potem okazało wozili nas dookoła Wenecji, żebyśmy spali. Od rana zwiedzanie - byłam zauroczona, zachwycona etc. Wenecja jest cudowna, pani przewodnik też była + nie wiedziałam, że codziennie zalewa ich woda. o.O Fałsze o niezbyt pięknie pachnącej Wenecji zażegnane, tramwaj wodny zaliczony i szczęśliwi ruszyliśmy w drogę powrotną. Wcześniej zaliczyliśmy jedynego Maca w Wenecji, nie było miejsca, więc z dziewczynami siadłyśmy na "pożywny" posiłek na chodniku, a Japończycy robili nam zdjęcia. Potem jeszcze wizyta w sklepie - znowu Polacy i śmiech. No i przyszedł czas na powrót, droga była długa, wyspałam się za wszystkie czasy(niezbyt wygodnie, ale...), o 6 rano znowu były zamiany autokarów - musiałyśmy pożegnać Martę i Paulę, jak ja nie lubię pożegnań, ale wiem, że jeszcze się spotkamy, mam to zagwarantowane. ;D I potem w radiu leciały same takie pożegnalne smęty... Podsumowując wyjazd: ludzie byli wspaniali, jedzenie trochę gorsze(raczej mało włoskie, bo hotelowe albo fastfoodowe ;c) - wafle ryżowe okazały się zbawieniem jak zawsze, Włosi przystojni i do tego mam jeszcze teraz fory u Karoli taty, haha - czyli na plus. :D I nigdy nie zapomnę Karoli mamy sms-a: "Śpij dobrze, nogi na wyciągu, ucałuj papieża." :D No i jak "cudowny" kierownik nie chciał nas zawieźć do sklepu, Paula: "Łatwiej załatwić papieża niż market."(papież nie był w planach xd). Na dworcu znowu były uściski, Karola dostała słoniowatości nóg, ale wróciłyśmy do domu. Karola cały czas gadała o gołąbkach, aż ja ochoty nabrałam. ;p Mums się strasznie cieszyła na mój widok i było słodko, cudownie, wspaniale, mums szczęśliwa, a ja uśmiechnięta i opalona. Po powrocie się działo, ale o tym w następnej notce. Łapcie zdjęcia! *.*
Mediolan ;)
Mówiłam o łuku ;p
Florencja
Chyba nie trzeba przedstawiać :)
Koloseum musi być :p
Tak samo jak Forum Romanum...
No i wilczyca ^^
Wspominany klasztor
Towarzyszka w drodze pod górę ;>
Jednak było warto ;3 - Capri
Bo kiedy się spotyka fankę Eda, trzeba mieć zdjęcie. :)
Łuki skalne. *.*
Nie wiem czemu, ale uwielbiam to zdjęcie, kwiatek - prezent od Karoli ;p
Wezuwiusz
To mnie szokowało w Pompejach
Pompeje cd.
Bazylika za kratami ;p
Buty muszą być zawsze xd
Taka przyjemność ze śpiewającym gondolierem to 200 euro, nie pozdrawiam...
Wenecja jest piękna.
Wnętrze prosto z XVII czy XVIII w. ;)
Widok z mostu Rialto na koniec. ♥
Jak widać ukochałam Wenecję - jestem oczarowana, pewnie jeszcze nieraz będę was katować zdjęciami z Włoch, bo mam ich chyba ze 400(tylko moich, plus te od dziewczyn to sama nie wiem). Dobrych piosenek w wakacje rzadko kiedy brakuje... Nico & Vinz - Am I Wrong "Czy mylę się, myśląc nieszablonowo? Czy mylę się, mówiąc, że wybieram inną drogę? Nie próbuję robić tego co inni, tylko dlatego, że inni robią to, co robią. Jeśli coś wiem, to to, że upadnę, ale będę dojrzała. Podążam swoją drogą, drogą, którą nazywam domem. Więc czy się mylę? Myśląc, że moglibyśmy tworzyć coś naprawdę? Czy teraz się mylę? Próbując sięgnąć po rzeczy, których nie widzę? Ale tak właśnie się czuję, tak właśnie się czuję..." Kocham, kat przez dziewczyny. ♥

Au revoir kociaki. xoxo