czwartek, 25 czerwca 2015

I feel the music in the atmosphere.

Czerwiec - to już prawie jak wakacje i czuć zapach lata. Lubię czerwiec, nie tak bardzo jak maj, ale dni są już takie długie i nawet stres łatwiej znosić. Czerwiec zaczął się 18-nastką Aś. Najpierw miałam trochę problemów z prezentem - chciałam kupić zegarek i przy okazji zbiłam drugi, ach jak cudownie! Ale jako wieczna optymistka pomyślałam sobie, że mogło być gorzej, bo upadł mi ten tańszy. Na imprezę jechałam trochę z obawą, bo nikogo nie znałam - niepotrzebnie. Pierwsze znajomości zawarłam w autobusie, haha. Potem było już tylko lepiej. Skończyło się tak, że mieliśmy pięcioosobową ekipę, którą zawładnęliśmy parkiet i pilot od telewizora, z którego leciała muzyka. Mimo mojego braku umiejętności tanecznych wybawiłam się za wszystkie czasy. Nawet jakiś kolega(ośmielony trochę odpowiednim napojem) chciał tańczyć ze mną kilka razy pod rząd, ot co! Najśmieszniejsze było to, że gdy ja go deptałam, to on mnie przepraszał. Albo! Miał mnie odwozić jeden chłopak, a jako ten pozostający trzeźwy wszystkim polewał, ja od razu powiedziałam, że nie chcę i mówię: "Akurat Tobie powinno najbardziej zależeć, żebym nie piła, bo to Ty mnie odwozisz." Kolega: "Spokojnie! Wziąłem miskę, bo za kilka dni jedziemy do Krakowa, a nie chcę sprzątać." Taki troskliwy. Niestety całe te urodziny doprowadziły mnie też do smutnych wniosków, mianowicie: zauważyłam, że chłopcy, których poznaję zawsze zaliczają się do jednej z następujących grup: 1. ich najbardziej rozwinięte zdanie kończy się na poziomie "co tam?" i "yyyy"; 2. ja jestem nimi zainteresowana, oni mają mnie w poważaniu; 3. cwaniaczki, którzy romansują z 274254626 dziewczynami naraz, zbyt pewni siebie i perfidnie to wykorzystujący; 4. (moja ulubiona) - zajęci - a tych się nie tykam, bo wiadomo - dziewczyna nie ściana, da się przesunąć, ale swoje zasady też trzeba mieć, poza tym: "Nie rób drugiemu co Tobie niemiłe." I oto w ten sposób jestem wiecznie sama, czy to źle? No cóż - tak widocznie na razie ma być, ale sytuacja zrobiła się trochę monotonna(to już odruch - do której grupy go zaliczę?). Wróćmy jednak do czerwca po tych jakże inspirujących przemyśleniach. Miałam biec w biegach Solidarności - nie przewidziałam zablokowanych ulic i nie zdążyłam, brawo! Nie to żebym jakoś bardzo żałowała, moja kondycja od zeszłego roku drastycznie spadła, a w zeszłym roku wcale nie była to dla mnie bułka z masłem. Należy to zmienić jak najszybciej, ale o tym kiedy indziej. Był to też miesiąc próbnych matur, niestety poznałam tylko wyniki z matematyki - trochę spadłam, patrząc na poprzedni rok, ale wszystkie moje błędy wynikały z braku założeń, przed prawdziwą maturą na czole to sobie wyryję chyba! W każdym razie obeszło się bez tragedii, poczekamy do września na resztę wyników. Jako, że w czerwcu jest Dzień Dziecka, to ja z Paulinką też przez chwilę poczułyśmy się jak dzieciaczki. Mianowicie w pośpiechu wracałyśmy ze szkoły, gdy zobaczyłyśmy na deptaku skrzynkę z kodem. Jak się oprzeć takiej pokusie? Trzeba było rozwiązać zagadkę, potem znaleźć pana z książką, zadać mu pytanie, a w zamian otrzymałyśmy informacje o centrum zabaw, ależ ile miałyśmy radości(oprócz tego, że długo szukałyśmy pana, bo miał siedzieć w pobliżu z książką, a akurat jak rozwiązałyśmy zagadkę, to rozmawiał przez telefon, ale dałyśmy radę!). Jako że dni były długie, a w szkole chciało się przebywać coraz mniej, to mieliśmy "wycieczkę". Najpierw Ogród Botaniczny, potem dwie godziny siedzenia i czekania na Starym Mieście, by na końcu pójść do wyczekanych, a przede wszystkim chłodnych podziemi. Nawet nie wiedziałam, że to takie wspaniałe miejsce! Było trochę animacji, aktorstwa, makiet i ciekawych opowieści - historia miasta w niecodzienny sposób, za to kompletnie urzekający i wciągający. Było więc o pierogach, cudach, mnichach i pożarze miasta - na wszystko starczyło miejsca. Sandomierskie Podziemia, w których byliśmy w maju, przy tym to pikuś. Byliśmy też na wyjściu historycznym - to tak w ramach kończących się lekcji hisu. No i ostatnio pisałam o finale "Kilometrów Dobra" - teraz trzeba było wszystkie złotówki poodklejać i umyć, a Jeanette była w tym zawzięta. Aż mam teraz bliznę na łokciu od opierania się o wanienkę(wanienkę, rozumiecie?). Ale leciała dobra muzyka, wokół byli dobrzy ludzie, więc czas mimo odmiękniętych dłoni płynął szybko. W ogóle mieliśmy akcję puzzlową, stoję sobie na deptaku z kopertami, w których jest po 20 puzzli, przechodnie mieli wybierać koperty i losować jednego puzzla, natomiast pewien pan myślał, że rozdaję ulotki i zanim zdążyłam mu wyjaśnić, o co chodzi, zabrał całą kopertę i ruszył naprzód, a ja za nim! I to był koniec kopert, wszystkie puzzle wysypaliśmy do pudełka. Jak już mówiłam, moja kondycja spadła, więc parę takich przebieżek i padłabym na zawał czy coś w tym rodzaju. Poza tym miałam też wesele! Ale raczej nie będę go dobrze wspominać, ślub był piękny, państwo młodzi zakochani, sala przestronna, jedzenie całkiem całkiem, ale nie licząc toalety, nie wstawałam od stołu, bo zachciało mi się zostać niezależną kobietą i mimo zaproszenia pójść samej - czysta głupota, nie polecam. Mój problem właśnie na tym polega - jakaś nieśmiałość, którą od jakiegoś czasu pokonuję, miesza się z moim uporem i niechęcią do bycia zależną od kogokolwiek. To bardzo niedobre połączenie w takich sytuacjach, uwierzcie - dlatego wolę pójść na wesele sama, niż kogoś zaprosić, choć wiem, że będę tego żałować, dlatego moja duma nie pozwala mi poprosić do tańca w żadnej sytuacji chłopaka(chyba, że ma do 3 lat ;p), wolę kółko itd. To jest irytujące, ale tak. Oczywiście moje wspaniałomyślne dziewczyny chciały mi pomóc i napomknęły o tym moim weselu najlepszemu znanemu nam tancerzowi, pech chciał, że najlepszy tancerz czyli Mati miał wtedy też jakieś wesele czy coś takiego. Z tego wszystkiego zatraciłam się na weselu w butelce wina, ale nie byłam pijana! Byłam w stanie zrobić jaskółkę i te inne dziwne rzeczy. Głupio mi było jedynie następnego dnia, gdy kelner tak bardzo mnie zapamiętał, że z uśmiechem postawił koło mnie butelkę wina. Najgorzej, że w ogóle odnalazł mnie potem na facebook'u i pisał(i na razie nie przestaje) do mnie, a ja chyba powinnam nauczyć się asertywności, bo ani miłości ani nawet jakiejś bliższej znajomości z tego po prostu nie będzie, jakoś brak między nami nici porozumienia, poza tym on cierpi na jakąś amnezję i pyta się mnie o te same rzeczy po dziesięć razy, dziwna sytuacja. A kiedy wakacje były już tak blisko, oceny zostały poprawione, a Jeanette zamiast cynk zaczęła pisać zynk, przyszedł czas na spotkanie wolontariuszy. Lubię z nimi grać w państwa miasta, rozkładać się na kocyku i po prostu dobrze spędzać czas. Śmiać się głośno, gdy Mati nie ma zwierzęcia ani rośliny na p, a Ania mu podpowiada palec i on to wpisuje. Potem mieliśmy upalec i utrawę, w ogóle lubię tych ludzi, trafili się w moim życiu w najlepszym możliwym momencie i mam nadzieję, że zostaną w nim na długo, a najlepiej na zawsze, bo przy nich czuję się szczęśliwa, tak po prostu. Wiem, że mogę i płakać, i zalewać się łzami radości i jest mi z tym dobrze. Ale to chyba temat na kolejną notkę...
Jakoś ciężko mi odnaleźć zabawne teksty, muszę chyba lepiej poszukać, ale coś mam!

Tomek bawi się zapałkami na hisie<radość dziecka przy odpalaniu i gaszeniu>:
Sorka: Co robisz?
Tomek: Gryzę paznokcie.
Sorka: I z paznokci Ci takie iskry idą?

Karol - nasz klasowy filozof, prowadzi jakąś kłótnię o patriotyzmie:
Karol: W wieku 14 lat brały karabiny i szły na wojnę!
Ktoś: No to leć Karol! <zawsze tacy pomocni>

Na polskim omawialiśmy erotyki<wiecie jak wzrosło zainteresowanie Młodą Polską wśród chłopaków?> i mówiliśmy o różnicach w postrzeganiu kobiety w romantyzmie i Młodej Polsce. No i mówimy, że w Młodej Polsce to dostrzegają ciało kobiety, nie jest już zwiewną istotą, tylko ma wszelkie szczegóły anatomiczne itd.
Zuzia: W romantyzmie mamy matkę-Polkę...
Kuba: Przecież matką musiała się jakoś stać!
Zupełnie jestem bez zdjęć, więc przesyła Wam pozdrowienia mój ostatni sprawdzian z biologii - a dokładniej moja nauka do niego, wszystko jest lepsze niż wkuwanie kości i mięśni, i całej listy innych rzeczy, ale jak trzeba to trzeba. No ale czy z takimi obrazkami nie jest milej? :)

Jak być optymistką to zawsze. Tabb & Sound’N’Grace - Możesz wszystko"Na szarym niebie rozpędź chmury złe, bez strachu biegnij w letni deszcz. Naucz się u innych budzić śmiech, odwaga przecież to nie grzech. (...) Wystarczy tylko chcieć odrzucić rzeczy złe, uwierzyć w miłość. Wystarczy tylko chcieć powitać nowy dzień, nieważne to, co było. Ty możesz wszystko, możesz wszystko, gdy bardzo tego chcesz. Dziś zmienisz przyszłość, zmienisz wszystko..."

 Au revoir. xoxo Trzymajcie się ciepło!

PS Ciepło źle na nas wpływało w czerwcu - pomijam granie w ziemniaka na lekcjach, ale wiecie, największą radością było mieć z Aś i Agą wspólną rurkę w autobusie - w sensie do trzymania, skomplikowane. Ach i wciąż pamiętam, jak sor kazał Adze rozwiązywać zadanie przy tablicy, coś do niej mówi, a ona ze wzrokiem zabójcy do niego: Co? Tego się nie da opowiedzieć, to trzeba zobaczyć. Czasem żałuję, że mój wzrok nie może robić zdjęć lub nagrywać filmów, byłoby o tyle prościej.